wtorek, 13 lutego 2018

prosta historia o księżniczce i zapachu wariata


Śnię na jawie, stojąc w oknie, o które opieram się jak o cały świat. 

„Księga niepokoju…”, Fernando Pessoa

Ojka i Brit stoją nad nami i szlochają, przez drzwi od tarasu wpadają ostatnie promienie słońca, niedługo nad fiordem położy się mrok

żegnamy się

kucam przed Kaisą, a ona od razu napiera nosem na moją klatkę piersiową - prosto w serce, drży jak w febrze, szklą jej się oczy i zaczyna wdychać mnie zachłannie, trwa to i trwa, być może całą wieczność; obejmuję ją czule, jej serce boksuje mnie w dłonie, jakby miało nas zaraz oboje znokautować, jej cichy płacz miesza się w mojej głowie ze szlochem Ojki i Britt

Kaisa nie widzi świata poza Brit, ale teraz Britt musi ją zapiąć na smycz i siłą wyprowadzić do samochodu

wcześniej zapłakana Britt przytula mnie, całuje i szepcze: z całego serca dziękuję

***

zakochałem się w niej bez pamięci, od pierwszego spojrzenia, i w chwilach łaskawości dla siebie roję być może sobie, że nie bez wzajemności

Kaisa była najbardziej dziewczęca i najdelikatniejsza ze wszystkich Złodziei Serc, jak nazwałem szczeniaki naszej Duffy, bo okradały wszystkich bez wyjątku i litości

po nocach, gdy Duffy kończyło się mleko, dokarmiałem ją smoczkiem, taka była malutka

ostatni raz widziałem Kaisę dwa lata temu, miała prawie dziewięć miesięcy i było to nasze pierwsze spotkanie od pół roku, gdy złodzieje wyfrunęli z rodzinnego gniazda do nowych domów rozsianych po całej Norwegii

było to w lutym 2015 roku w Bergen, pojechaliśmy z Ojką na drugą z trzech obowiązkowych wystaw, które musiała zaliczyć nasza ukochana złodziejka Hjarte (Niebieska), aby mogła zostać kiedyś matką kolejnego pokolenia wspaniałych szczeniaków

szczeniaków, które będą nosić w sobie geny naszej Duffy i w ten sposób uczynią ją nieśmiertelną

na wystawę, żeby spotkać się z nami, przyjechało trzech Złodziei Serc: Zielony (Teo), Czarny (Bravo), no i właśnie Kaisa (Granatowa)

na ulicy nie poznalibyśmy ani jednego; z tych malców, na których chuchaliśmy i dmuchaliśmy, wyrosły piękne i dorodne goldeny

nie mogliśmy napatrzeć się na szczęście Duffy: śmiała się całą sobą, szczeniaki od razu wiedziały, że to ich matka; wycałowała je, a gdy łobuzowały, rozstawiała po kątach; do nowych rodzin złodziei tuliła się z wdzięcznością

kucnęliśmy z Ojką, a nasze szczeniaki podchodziły do nas i zaczynały wąchać - najpierw delikatnie, niemal sennie, po chwili z radością i podnieceniem, jakby złapały upragniony trop; gdy nie miały już wątpliwości, że to my, obdarowały nas pocałunkami, a ich ciała same zaczynały tańczyć

trwało to ledwie sekundy, ale nas przepełniało szczęście

***

Ojka opiekowała się już dzieciakami Duffy. Na wakacjach w naszym norweskim domu bawił Bravo i kilka razy Kaisa. Ale ja zawsze byłem wtedy w Polsce i koło nosa przechodziła mi przyjemność z ponownego stróżowania złodzejom. I za każdym razem żałowałem.

Tym razem nic nie wiem o przyjeździe Kaisy. Ojka trzyma to w tajemnicy, żeby zrobić mi niespodziankę.

Przylatujemy z Polski, zajeżdżamy z lotniska pod dom, a Kaisa już tam czeka ze swoim panem Rolfem. Z Ojką wita się wylewnie, moimi czułościami jest mocno zdziwiona.

Bez zastanowienia kucam na chodniku, tulę ją i całuję, ona się wprawdzie nie wzbrania, może nawet nieśmiało merda ogonem, ale czuję, że nie ma bladego pojęcia, kim jestem. Może jakimś wariatem, więc lepiej nie sprzeciwiać się tym niespodziewanym przejawom czułości.

Przez kolejne dwa dni traktuje mnie z przyjaznym dystansem. Niby wszystko jest ok, ale wyczuwam między nami niewidzialną ścianę, która nie pozwala nam się zbliżyć. Nie do końca to wszystko potrafię rozszyfrować, ale dystans między nami pewnie pogłębia dodatkowo i jej tęsknota za rodziną. Mimo że urodziła się w tym domu, że jest wśród ludzi, którzy ją kochają, to jednak należy już do innego stada i to za nim tęskni. A ten obcy facet, co to ją traktuje jak ukochaną księżniczkę i czule nazywa Kajtkiem, to na pewno wariat, bez dwóch zdań wariat. Lepiej trzymać go na dystans.

Nie wiem, co i jak w niej uruchamiam, ale trzeciego dnia niespodziewanie coś w Kaisie pęka i niewidzialna ściana między nami rozpada się w pył, jak hartowane szkło, które wydaje się niezniszczalne, ale tylko do czasu aż jeden celny cios zmienia je w drobne kawałki.

Klękam przed Kaisą, zaczynam ją całować i szeptać jej takie same durnoty, jakie trzy lata temu głosem niepełnosprawnego umysłowo błazna serwowałem wszystkim Złodziejom Serc, gdy przez 60 nocy czuwałem przy ich kojcu.

A potem jej gwiżdżę - cicho, jak wtedy, gdy dawałem im wszystkim znać, że już pora na jedzenie. I nagle dzieje się coś trudnego do opisania - jakby z oczu cierpiącego na amnezję spadła kurtyna z gęstej mgły.

Być może to właśnie ten dźwięk jest kluczem do kufra z jej pierwszymi wspomnieniami, a może wszystko razem wzięte, zapach mieszkania, w którym się urodziła i spędziła pierwsze dwa miesiące życia, moje pocałunki i niegodne starego dziada błazeństwa.

Nie mam pojęcia, co jest powodem, ale mam pewność, że wydarzyło się coś ważnego: jej dystans do mnie pryska, a ona po raz pierwszy od naszego spotkania po latach zachowuje się, jakby wiedziała, kim jestem. Po raz pierwszy od naszego rozstania, gdy była malutkim szczeniakiem, wtula się we mnie, a ja w jej ciele nie czuję tego trudnego do opisania napięcia, niemal oporu, jak wcześniej, tylko czułą uległość.

- Mówiłam, że ona nie mogła cię zapomnieć. Potrzebowała tylko czasu, żeby to wszystko sobie poukładać w głowie: znajomy zapach, głos, czekała być może na jakiś impuls. Musiała dopasować cię do najwcześniejszych wspomnień. Przez pierwsze dwa miesiące życia Duffy i ty byliście dla niej całym światem. Tego się nie zapomina - przekonuje mnie Ojka.

Ale komentuję to tylko: bla, bla, bla…

Gdy po tygodniu uroczy emeryci Britt z Rolfem przyjeżdżają po Kaisę, roznosi ją ze szczęścia. Najpierw traci panowanie nad ciałem, które tańczy jak zwariowane, a ona nie ma nad nim absolutnie żadnej kontroli, potem nie może się od nich odkleić: całuje ich i wtula się, jakby bała się, że bez tego zaraz ponownie znikną.

Opowiadam Britt, że przez pierwsze dni Kaisa trzyma mnie na dystans, ale potem nagle, jakimś niezrozumiałym dla mnie cudem, doznaje olśnienia i zaczyna tulić się do mnie, nie opuszcza mnie na krok i prowokuje do błazeńskich zabaw.

Britt się temu nie dziwi. Jej córka Marianne wyczytała gdzieś, że pamięć kilkudziesięciu pierwszych dni życia zostaje w psie na zawsze. - Kaisa nie mogła ciebie zapomnieć, na początku ty i matka byliście dla niej wszystkim - mówi Britt.

Popijamy kawę, jest miło, ale choć kurtuazyjnie potakuję, rewelacje Brit komentuję w myślach tak jak wcześniej słowa Ojki: bla, bla, bla. Może i bywam szalonym wariatem, ale nie wierzę przecież w nic, co niedotykalne. 

***

Powtarzam: bla bla bla, jednak gdzieś tam w głębi siebie nabieram wątpliwości, bo dobrze pamiętam wpis na blogu z 12 czerwca 2015. Gdy po trzech nieprzespanych nocach jako nocna wachta pozwoliłem sobie uciąć drzemkę, do klawiatury komputera dorwali się mali Złodzieje Serc. Kolejno przedstawili się Czytelnikom, a na koniec dodali:

„Zaprzyjaźniona z naszym Państwem znana hodowczyni goldenów i lek. weterynarii Magdalena Chmielewska pocieszyła ukochanych opiekunów, że będziemy ich pamiętać nawet, gdy się już rozstaniemy.

To znaczy jesteśmy zbyt mali, żeby jak skarby w kufrze zgromadzić w naszych głowach wspomnienia z Panią i Panem. Niestety, natura nam na to nie pozwoli. Ale każdego dnia pieczołowicie tkamy w sobie mapę z ich zapachów. I choćbyśmy mieli spotkać się dopiero na sądzie ostatecznym, zawsze ich poznamy, będziemy wiedzieć, że to oni. Zapach nie przywoła w naszych głowach żadnych obrazów. Jednak poznamy ich bez cienia wątpliwości, będziemy wiedzieć, że to ci, którzy przygotowali nas do pięknej przygody zwanej przez ludzi życiem, a przez nas po prostu: hau, hau...”

***

W końcu żegnamy się. Ale Kaisa, która przed chwilą była tak szczęśliwa z przyjazdu rodziny, teraz nie chce nas opuścić. Podchodzi do mnie i tuli się do nóg. Kucam poruszony, a ona od razu napiera nosem na moją klatkę piersiową - prosto w serce. Stoi tak przez chwilę, nieruchomo, muszę mocno balansować ciałem, żeby mnie nie przewróciła.

Nagle zaczyna mnie zachłannie wdychać, jakby brakowało jej tlenu. Słyszę świst powietrza, czuję ciepło jej wydechów i to, że cała zaczyna drżeć jak w febrze. W jej oczach perlą się łzy. Całuję ją. 

Trwa to i trwa, wydaje się, że całą wieczność. Obejmuję ją, jej drżenie przepływa przeze mnie falami obezwładniającej czułości.

Wyłuskała mnie z zakamarków pamięci i teraz jej serce boksuje moje dłonie, jakby miało w planach nokaut; szloch Ojki i Britt miesza się w mojej głowie z cichym płaczem Kaisy

w końcu Kaisa przestaje - siada i nie odrywa ode mnie zaszklonych oczu

na szarej bluzie z kapturem, dokładnie na wysokości mojego walącego jak młot serca, zostaje przypominający serce ślad jej nosa

na ustach czuję jej słone łzy - dotykalne ślady niedotykalnego

eden

2 komentarze:

  1. I znowu przez Ciebie płaczę, to Ty jesteś złodziejem ludzkich serc i emocji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Wczoraj podobną opinię przesłała mi koleżanka (to ona zwróciła mi uwagę na Twój wpis). Cieszę się, że to, co czasem opisuję, może być dla kogoś źródłem wzruszeń. Pozdrowienia!

      Usuń