czwartek, 19 lipca 2018

uciekajmy ciosom, jakbyśmy byli wiatrem


siedzimy sobie na krawędzi życia - ty bliżej, nad samą przepaścią, ja trochę dalej - choć to nigdy nie wiadomo 

to mogło być piękne lato 

pomost 

i pod nami woda 

i tak byśmy sobie siedzieli i patrzyli, jak tańczy na niej światło 

i jak łobuzy - na krawędzi tego pomostu - bujalibyśmy nogami i bujali 

ale ty spokojna i łagodna jak anioł majtasz łapami nad otchłanią, z której nie ma już powrotu

a ja dłońmi zbyt słabymi, żeby cię ocalić, trzymam cię w tej klinice najmocniej, jak potrafię

niech się zmienią nawet w krwawą szmatę, niech popęka skóra, ścięgna i kości, ale i tak cię nie puszczę

to może o wiele za mało, ale chcę, żebyś o tym wiedziała - nasze serce 

nie płaczemy, bo już płakaliśmy - na spacerze daleko w polu, pośród zbóż, wtedy, gdy tak bardzo wychudłaś i po raz pierwszy zobaczyłem w tobie śmierć

nie płaczemy, bo masz na sobie obrożę z trupimi czaszkami, którą na pohybel strachowi przed tym, co zaraz usłyszymy od lekarza, pożyczyliśmy od twojej córki Hjarte, a ja prócz swoich pierścieni i bransolet z czachami założyłem jeszcze gacie ze znakiem supermena 

wiemy o tym tylko ty i ja, ale i tak nie wypada już nam płakać, nie z takimi amuletami  

***

gdyby to było możliwe, bez wahania oddałbym ci swój kręgosłup, swoje nogi, płuca, serce, bo mi są niepotrzebne

spoglądamy w otchłań, ty w różowej obroży w czachy, ja z pierścieniami jak gwiazda rocka i w gaciach supermena, o których wiemy tylko my

onkolog centymetr po centymetrze, co trwa wieczność, szuka guzów w twoim brzuchu 

lewą dłonią dotykam twojego serca, prawą gładzę po głowie 
wpatrujesz się ze mną w monitor usg 

serce łomocze mi jak młot, choć może wcale już go nie mam, nie wiem - inaczej przecież musiałbym je słyszeć w tej ciszy gęstej jak dziki las 

twoje boksuje moją dłoń mocno, ale spokojnie, jakby dotykał mnie anioł stróż, żeby pocieszyć    
    
nie widzę tu nic niepokojącego, mówi w końcu lekarz 

a ja od razu szepczę tobie na ucho, widzisz, Kręgliku - Kulawiku, jaką jesteś dzielną wojowniczką

zostaje kręgosłup

parę tygodni temu podczas masażu, który robię ci kilka razy dziennie, w odcinku piersiowym znalazłem źródło przeszywającego bólu 

zawyłaś 

tomograf pokazał zmiany w kilku miejscach 

radiolog w opisie skanów podejrzewa ostre stany zapalne albo „agresywne zmiany” 
    
poetyka języka medycyny - agresja, czyli rak  

nowotwór, który mógł rozpocząć się gdzieś w twoich kręgach i przerzucić dalej albo odwrotnie: z narządów zaatakować kręgosłup - dlatego dziś sprawdzaliśmy brzuch  

do kręgów już nie dotrzemy - biopsja oznaczałaby piątą narkozę w ciągu ostatnich kilku tygodni, a to przecież zbyt wiele i dla młodego serca; no i ingerencja chirurga mogłaby przyspieszyć ewentualne zmiany nowotworowe, obudzić jeszcze większą agresję  

musimy więc walczyć w nadziei, że to wszystko okaże się jedynie złym snem, że to nie są agresywne zmiany, tylko stany zapalne, piekielnie silne, ale odwracalne

zmieniliśmy twoją dietę, Ojka ściągnęła dla ciebie olej z konopii, dostajesz najlepsze suplementy, a ja masuję cię całymi godzinami 

cieszy nas każdy krok, który robisz bez bólu 

cieszy, że wrócił ci uśmiech 

on rozświetla wszystkie nasze mroki  

***

w takich chwilach pytam siebie: czy to już? bo zawsze jest za mało, bo nigdy nie jest się gotowym  

Stasiuk napisał kiedyś, że nie wiadomo, jak to się dzieje; czy to jest chwila, czy trwa jakiś czas, czy kiedy już wiesz, to jest tak, jakby już było

nie wiadomo tym bardziej - myślę - że jesteś przekonany, że to cię nie może spotkać, że to nie ma prawa cię spotkać, że jesteś jedyny na świecie, którego nigdy to nie spotka, a potem spotyka właśnie ciebie

tak, nie jest nam do śmiechu na tej krawędzi, i gdyby nie te gacie z supermenem, o których wiemy tylko ty i ja, i nasze czachy, z którymi dziś się buntowniczo obnosimy, choć przecież tak po prawdzie to bardzo się boimy - więc gdyby nie to wszystko, moglibyśmy sobie nawet zapłakać w tej klinice, że czas wbrew naszej woli ciągle zmienia nasze kształty, a na koniec bez pytania o zdanie rozmyje, zatrze, jakby nigdy nas nie było

a przecież my tak bardzo chcemy jeszcze być, kolekcjonować do utraty tchu takie chwile jak ta nad morzem - mgnienie oka temu 

zachód słońca rysuje świat tak delikatnie, że obrazy, które w nas wnikają i bezszelestnie przepływają, wydają się niematerialne 

palimy z Ojką kubańskie cygara i pijemy z gwinta pigwówkę, która wsącza się w nas, nadaje lekkości i niepostrzeżenie pozbawia konturów

umęczona zabiegami panów chirurgów, które serwowali ci w ostatnich tygodniach na chorą łapę, zasypiasz wtulona w nas; nawet twoja córka, ten kochany bandzior Hjarte zastyga w błogim bezruchu    

przez chwilę mam być może złudne wrażenie, ale jednak - że wszystko jest tak, jak powinno i lepiej już nie będzie, czas jest zbędny i nigdzie się nie śpieszę, zawieszony gdzieś w przestrzeni, upajam się tym, że jeszcze jesteśmy razem 

a przecież kiedyś wszyscy się w końcu rozstaniemy

Ojka szepcze słowa piosenki, których ją nauczyłem:

Na chuj mi rolex, atomowe zegary, budziki? 
Teraz jest zawsze teraz, wystarczy umieć liczyć do zera 

***
   
a skoro istnieje tylko tu i teraz, to w tamtej chwili, na pustej plaży, o zachodzie słońca byliśmy nieśmiertelni, prawda?  

a jeśli w jednej chwili zawiera się cała wieczność, to nie powinniśmy się martwić śmiercią?

jak myślisz?

***

aniele, w którym bije tyle kochających cię serc 

aniele, którego przed nicością chroni tyle dłoni 

zostań jeszcze z nami

drugi raz już się nigdy więcej nie spotkamy

***

uciekajmy ciosom 

to w tył
to w przód

jakbyśmy byli wiatrem