Są takie oczy, nie pozna pan po nich, że płakały. Wystarczy je otrzeć. A są takie, że płacz długo w nich stoi, nawet gdy dawno płakały.
Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli
1.
kocham noce, bo to jedyne chwile, kiedy mam wrażenie, że wszystko jest piękniejsze i może stać się coś wielkiego, jednak nie dziś, gdy za oknami śpi nawet wiatr, choć to przecież na północy jego pora, i jest tak cicho, jakby się już skończył świat, a ja słyszę twój bezgłośny płacz, nie widzę twojej twarzy wtulonej w noc, ale widzę bezgłośne strumyki twoich łez
co się stało?
zastygasz i jeszcze bardziej słyszę ten twój płacz, którego nie da się usłyszeć, jeszcze bardziej go widzę, choć niczego widzieć nie mogę
nie, nic
potem milczysz, długo milczysz, aż nagle, kiedy już przestaję tego oczekiwać i powoli odpływam w siebie, szepczesz
nie mogę się pogodzić z tym, że kiedyś zabraknie Duffy
leżę bez ruchu nie tylko dlatego, że dotyka mnie ostateczność twoich słów, ale przede wszystkim z powodu Duffy, która swoim zwyczajem uwaliła się na mnie i jej głowa unosi się na mojej klatce piersiowej w rytm moich miarowych oddechów, do tego wbiła we mnie łapy i przez sen pilnuje, żebym czasem gdzieś nie czmychnął, nie mogę się też ruszyć za sprawką Hjarte, która leży między nami na grzebiecie, z tyłkiem niemal na naszych poduszkach, a jej wyprostowane łapy komicznie przecinają ciemność; w konsekwencji tego tłoku w naszym łóżku mój prawy półdupek wisi nad przepaścią i muszę bardzo uważać, żeby nie runąć w nią z hukiem
nie martw się, Duffy nie zabraknie, będziemy są nią tak opiekować, że nie zabraknie jej nigdy, nie może
te same słowa usłyszałem od matki, gdy jako mały chłopiec odkryłem, że jesteśmy śmiertelni i nie mogłem przestać płakać, bo nie chciałem się pogodzić, że nastąpi dzień, kiedy mój dziadek zniknie, jakby go nigdy nie było
długo w to wierzyłem, w te słowa matki wypowiedziane z taką pewnością, że nie mogły być kłamstwem, ale coś poszło nie tak, bo kilkanaście lat później dziadek jednak umarł
była zima, chodziłem w ciemności po parku koło zabytkowego szpitala i płakałem, ale nie po wierzchu jak ty teraz, tylko łzami do środka, do siebie, bo inaczej nie potrafię
przestajesz płakać, ale płacz nadal stoi w twoich oczach, Hjarte przeciąga się beztrosko i niemal strąca mnie w przepaść, a Duffy pochrapuje na mnie coraz głośniej, co kocham, bo zawsze, także teraz, napełnia mnie to błogim spokojem, że wszystko jest takie, jak powinno, choć przecież nigdy nie jest, ale w tej błogości nie ma to już żadnego znaczenia
zapisuję w sobie tę chwilę, zapamiętuję tę cichą noc, gdy jeszcze wszyscy razem możemy leżeć na granicy snu
2.
jedziemy z Duffy między pobielonymi śniegiem polami, słońce rysuje krajobraz tak delikatnie, że obrazy, które w nas wnikają i bezszelestnie przepływają, wydają się niematerialne, muzyka wsącza się w nas i pozbawia konturów, rozmywa
we wstecznym lusterku widzę głowę Duffy, opiera się o tylne siedzenie i podskakuje na wybojach jak piłka; w jej oczach stoją łzy
zaczynam jej śpiewać: fiku - miku, nie płacz, nie płacz, kulawiku, zrobię ci drewniane nóżki
przez telefon uspokajam cię: mamy z Duffy ustalenia, że na pewno ją naprawimy, żeby mogła hasać ze swoją szaloną córką Jartoszem, a jeżeli się już nie da niczego naprawić, dorobię jej drewniane kulasy, sobie też - i będziemy tak razem kuśtykać przez życie
śmiejesz się, ale mówisz, że daleko nie pokuśtykamy, bo mamy jak w banku, że Hjarte nam te drewniane kulasy obgryzie
w duchu przyznaję ci rację, że mały bandzior na pewno tak zrobi
ale teraz jeszcze tego nie wiem, nie widzę żadnych luk w swoim genialnym planie, prowadzę samochód i błaznuję, żeby piosenką o drewnianych nóżkach zetrzeć z oczu łzy kulawikowi; a pewnie i śpiewam też dla siebie, żeby zagłuszyć w sobie strach przed wyrokiem, który usłyszymy za chwilę w klinice
3.
jesteśmy w Polsce i z Norwegii dostajemy telefon o bardzo złym stanie Duffy
zatyka mi uszy i braknie tchu
jak wtedy, gdy topię się jako chłopiec, co wciąż widzę dokładnie, mimo oddali lat: promienie słońca rozpraszają się w zielonej wodzie jeziora, która zalała mi już oczy, słyszę jeszcze pogwar letniej plaży, ale w uszach przede wszystkim szumi mi krew i łomocze serce, nie mam, jak złapać oddechu
więc siedzę z tobą w galerii handlowej, tylko już mnie nie ma, to znaczy niby jeszcze jestem, ale już poza czasem, poza sobą, świat wiruje, jednak bez mnie – patrzę, a ciebie już też w nim nie ma; milknie muzyka, choć przecież wciąż gra, zacierają się kształty, jakby już nic wokół nas nie było, choć przecież alejkami płyną tłumy
w uszach mamy tylko szum krwi i łomotanie serc
a jeśli sparaliżuje Duffy i będziemy musieli ją uśpić, mówisz
drżą ci ręce, na ekranie iphona widzimy, że jest ostatnie miejsce na pokładzie samolotu norwegiana z Bergen do Berlina, jest też wolne miejsce dla psa, z Polski przylecielibyśmy w sobotę, a w niedzielę musiałbym wrócić z Duffy, naszym polskim samochodem na Schonefeld przyjechałaby po nas przyjaciółka, a potem pognalibyśmy do kliniki w Poznaniu
goldenki są ubezpieczone w Norwegii, to nie gigantyczne koszty leczenia tutaj stanowią problem, po prostu nie ufamy norweskim weterynarzom
a przed chwilą polski lekarz powiedział nam przez telefon, że nie ma czasu na zwłokę, zwłaszcza że Duffy ma już prawie osiem lat
drżą ci ręce, bo karta kredytowa nie chce przejść przez bank i nie możemy kupić tych cholernych biletów na lot – dla mnie i dla Duffy, która nie może już chodzić
4.
kiedy tylko wchodzimy z Duffy na lotnisko w Bergen, wracają wspomnienia sprzed roku, gdy życie jej córki Hjarte gaśnie z godziny na godzinę, a my musimy ją przetransportować samolotem do Berlina, a potem nocą na złamanie karku autostradą do kliniki w Polsce, co jest, żeby powiedzieć obrazowo, jak brawurowy taniec na kruchym lodzie, który w każdej chwili może strzelić z hukiem, pochłaniając nas w otchłań rozpaczy
widzę to wciąż wyraźnie: na parkingu stawiam na wózku nieskręconą jeszcze klatkę samolotową Hjarte, układam w niej umierającą małą, jakbym kładł tam swoje serce, i powoli jedziemy do hali odpraw; w pewnym momencie za bardzo przyspieszasz wózkiem, którym wieziesz moje bagaże, Hjarte to niepokoi i choć jedną ręką przytrzymuję ją za kark, niespodziewanie zrywa się i wyskakuje z klatki, upada z hukiem na posadzkę, ale szybko wstaje; przerażający moment, jednak mnie dodaje otuchy, jest dobrze, myślę, jesteś silna, wytrzymasz jeszcze lot, kochanie, powinnaś wytrzymać
ale teraz lecę ratować Duffy - boisz się, że chory kręgosłup zaczyna odcinać jej łapy i choć jesteśmy gotowi poruszyć dla niej niebo i ziemię, to może być za mało; siedzisz przy niej na podłodze przed odprawą i starasz się odgonić płacz, a ja ci obiecuję: będzie git, bo tak ustaliliśmy z Duffy
zobacz – pokazuję ci starszą panią na wózku przy stanowisku odpraw, na głowie ma czarną trwałą, która na pierwszy rzut oka nie przypomina niczego, co w życiu widziałem, być może jest to coś między drucianym czyścikiem do patelni i zużytym mopem, a może po prostu uklepanym, ile się dało, afro – to są dopiero problemy, mówię, módl się, żebyśmy nie mieli opóźnionego lotu, bo mogę się założyć, że celnicy wiszą teraz na gorącej linii z norweskimi służbami specjalnymi i zastanawiają się, jak bez wzbudzania paniki na lotnisku unieszkodliwić to coś na jej głowie
zaczynamy się śmiać na głos, zwłaszcza że z jakiegoś powodu celnicy rzeczywiście wydają się poddenerwowani i próbują się dogadać z opiekunką starszej pani, która na głowie ma czyścik do patelni albo nieludzko uklepane afro
jesteśmy padalcami, przestań się śmiać, to nie uchodzi, mówię, ale za późno, bo ty się już nie śmiejesz, tylko płaczesz ze śmiechu
5.
na zdjęciu rtg w czerni i beli oglądam kolano Duffy – do czasu zrośnięcia blacha i śruby będą trzymać fragment kości odciętej i przesuniętej przez doktora Jacka Gołańczyka w ten sposób, aby, mówiąc w dużym skrócie, zmienić sposób działania jej kolana w ludzkie, taki zabieg nazywa się TPLO
gdy nas nie było w Norwegii, najpewniej podczas zabawy ze swoją energiczną córką, Duffy zerwała przednie więzadło krzyżowe w prawej tylnej łapie, zmiana biomechaniki łapy sprawi, że powinna obejść się bez niego
to nie schorowany kręgosłup, który mógłby nam odebrać Duffy już teraz, jesteśmy więc szczęśliwi, choć czeka ją jeszcze jeden zabieg – wyciągnięcie blachy - i miesiące rehabilitacji; przez ten czas, przestrzega mnie zaprzyjaźniona lekarz weterynarii i hodowczyni goldenów Magdalena Chmielewska, muszę obchodzić się z Duffy jak z jajkiem; gdy tylko ból minie, trudno będzie liczyć na jej rozsądek, wystarczy, że zbyt obciąży łapę i może rozwalić staw tak, że już jej nie będzie można pomóc
Duffy człapie teraz o trzech łapach, dlatego boję się nie tylko o jej operowane kolano, ale i o chory kręgosłup – żeby przy okazji nie rozwaliła i jego
jestem i przez wiele najbliższych tygodni będę jej aniołem stróżem; przez pierwsze dni pomagała mi moja matka, która rzuciła wszystko i przyjechała do nas obierać Duffy mandarynki i gotować jej galarety na regenerację, a przy okazji zajadała się czekoladą i na koniec każdego dnia zarzekała się, że od jutra zero słodyczy i dieta 1.500 kcal – ale się nie udawało; Duffy musi trzymać linię, żeby nie obciążać stawów, ma apetyt za dwóch i cały czas mówi, zobacz, jaka jestem biedna z tą łapką, należą się przysmaki, ale muszę być twardy
teraz na polu bitwy zostaliśmy sami: spacerujemy, to znaczy – człapiemy tylko po ogrodzie i trzy razy dziennie, według wskazówek rehabilitantki, robimy, jak mówię, rehabkę
chodź, zrobimy rehabkę
a Duffy merda ogonem i układa się na posłaniu; suszarką, co lubi od szczeniaka, rozgrzewam jej łapę, dla lepszego ukrwienia masuję okolice stawów, a potem po 15 razy delikatnie uginam każdy, wymuszając jego pracę, i mocno wymasowuję limfę; dzięki naszym ćwiczeniom nowe kolano już nieźle się rusza, ale wciąż jest opuchnięte, dlatego rehabkę kończymy zimnym kompresem
Duffy jest wzorowym pacjentem, w czasie rehabki patrzy na mnie z wdzięcznością, a ja za każdym razem przemawiam do niej mniej więcej w takim stylu
obiecuję ci, kulawiku, że będzie git; jak w kwietniu spotkasz się ze swoją szaloną córką Hjarte, będziesz nówka sztuka, a teraz musimy mieszać w tych twoich stawach, żeby zechciały pływać w nich ryby, bo w zamulonych na pewno nie zechcą
jest bardzo przejęta i nie śmieje się, jak ma to w zwyczaju, gdy w innych okolicznościach opowiadam jej podobne błazeństwa
po rehabce wygłaszam rytualną formułkę
na mocy konwencji praw pacjenta, zgodnie z międzynarodową procedurą Najwyższego Trybunału Praw Goldenów, należy ci się, kulawiku, wynagrodzenie w postaci całusów i szmeksów, takie są fakty
ceremonia zapłaty jest krótka, po niej kulawik najczęściej od razu zasypia
6.
w pierwszą noc po powrocie Duffy z kliniki śpimy razem przed kominkiem na jej posłaniu, jest tak cicho, jakby się już skończył świat
trzyma głowę na mojej dłoni i nie pozwala jej zabrać, każe się głaskać, a gdy choć na chwilę przestaję, żeby odgonić odrętwienie, od razu upomina mnie, szturchając pyskiem; od czasu do czasu dostaję całusa, co w codzienności zdarza się tylko od wielkiego dzwonu i wtedy od razu płoszy się jak pensjonarka; czuję, jak mocno bije jej serce, boksuje mnie, jakbym trzymał w dłoni dzikiego ptaka, który chce się wyrwać do lotu; w jej łagodnych i mądrych oczach chwieją się łzy, ale widzę też iskierki radości, że po trzech dniach w klinice znów jesteśmy razem
zapisuję w sobie tę chwilę
widzisz, kulawiku, to jeszcze nie teraz, jeszcze jesteśmy razem i możemy tu tak sobie leżeć na granicy snu, wtuleni w siebie i w tę cichą noc
eden