niedziela, 12 lutego 2017

fiku - miku, nie płacz, kulawiku, zrobię ci drewniane nóżki




















Są takie oczy, nie pozna pan po nich, że płakały. Wystarczy je otrzeć. A są takie, że płacz długo w nich stoi, nawet gdy dawno płakały.


Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli


1.


kocham noce, bo to jedyne chwile, kiedy mam wrażenie, że wszystko jest piękniejsze i może stać się coś wielkiego, jednak nie dziś, gdy za oknami śpi nawet wiatr, choć to przecież na północy jego pora, i jest tak cicho, jakby się już skończył świat, a ja słyszę twój bezgłośny płacz, nie widzę twojej twarzy wtulonej w noc, ale widzę bezgłośne strumyki twoich łez


co się stało?


zastygasz i jeszcze bardziej słyszę ten twój płacz, którego nie da się usłyszeć, jeszcze bardziej go widzę, choć niczego widzieć nie mogę


nie, nic


potem milczysz, długo milczysz, aż nagle, kiedy już przestaję tego oczekiwać i powoli odpływam w siebie, szepczesz



nie mogę się pogodzić z tym, że kiedyś zabraknie Duffy


leżę bez ruchu nie tylko dlatego, że dotyka mnie ostateczność twoich słów, ale przede wszystkim z powodu Duffy, która swoim zwyczajem uwaliła się na mnie i jej głowa unosi się na mojej klatce piersiowej w rytm moich miarowych oddechów, do tego wbiła we mnie łapy i przez sen pilnuje, żebym czasem gdzieś nie czmychnął, nie mogę się też ruszyć za sprawką Hjarte, która leży między nami na grzebiecie, z tyłkiem niemal na naszych poduszkach, a jej wyprostowane łapy komicznie przecinają ciemność; w konsekwencji tego tłoku w naszym łóżku mój prawy półdupek wisi nad przepaścią i muszę bardzo uważać, żeby nie runąć w nią z hukiem


nie martw się, Duffy nie zabraknie, będziemy są nią tak opiekować, że nie zabraknie jej nigdy, nie może


te same słowa usłyszałem od matki, gdy jako mały chłopiec odkryłem, że jesteśmy śmiertelni i nie mogłem przestać płakać, bo nie chciałem się pogodzić, że nastąpi dzień, kiedy mój dziadek zniknie, jakby go nigdy nie było


długo w to wierzyłem, w te słowa matki wypowiedziane z taką pewnością, że nie mogły być kłamstwem, ale coś poszło nie tak, bo kilkanaście lat później dziadek jednak umarł


była zima, chodziłem w ciemności po parku koło zabytkowego szpitala i płakałem, ale nie po wierzchu jak ty teraz, tylko łzami do środka, do siebie, bo inaczej nie potrafię


przestajesz płakać, ale płacz nadal stoi w twoich oczach, Hjarte przeciąga się beztrosko i niemal strąca mnie w przepaść, a Duffy pochrapuje na mnie coraz głośniej, co kocham, bo zawsze, także teraz, napełnia mnie to błogim spokojem, że wszystko jest takie, jak powinno, choć przecież nigdy nie jest, ale w tej błogości nie ma to już żadnego znaczenia


zapisuję w sobie tę chwilę, zapamiętuję tę cichą noc, gdy jeszcze wszyscy razem możemy leżeć na granicy snu


2.


jedziemy z Duffy między pobielonymi śniegiem polami, słońce rysuje krajobraz tak delikatnie, że obrazy, które w nas wnikają i bezszelestnie przepływają, wydają się niematerialne, muzyka wsącza się w nas i pozbawia konturów, rozmywa


we wstecznym lusterku widzę głowę Duffy, opiera się o tylne siedzenie i podskakuje na wybojach jak piłka; w jej oczach stoją łzy


zaczynam jej śpiewać: fiku - miku, nie płacz, nie płacz, kulawiku, zrobię ci drewniane nóżki


przez telefon uspokajam cię: mamy z Duffy ustalenia, że na pewno ją naprawimy, żeby mogła hasać ze swoją szaloną córką Jartoszem, a jeżeli się już nie da niczego naprawić, dorobię jej drewniane kulasy, sobie też - i będziemy tak razem kuśtykać przez życie


śmiejesz się, ale mówisz, że daleko nie pokuśtykamy, bo mamy jak w banku, że Hjarte nam te drewniane kulasy obgryzie


w duchu przyznaję ci rację, że mały bandzior na pewno tak zrobi


ale teraz jeszcze tego nie wiem, nie widzę żadnych luk w swoim genialnym planie, prowadzę samochód i błaznuję, żeby piosenką o drewnianych nóżkach zetrzeć z oczu łzy kulawikowi; a pewnie i śpiewam też dla siebie, żeby zagłuszyć w sobie strach przed wyrokiem, który usłyszymy za chwilę w klinice


3.


jesteśmy w Polsce i z Norwegii dostajemy telefon o bardzo złym stanie Duffy


zatyka mi uszy i braknie tchu


jak wtedy, gdy topię się jako chłopiec, co wciąż widzę dokładnie, mimo oddali lat: promienie słońca rozpraszają się w zielonej wodzie jeziora, która zalała mi już oczy, słyszę jeszcze pogwar letniej plaży, ale w uszach przede wszystkim szumi mi krew i łomocze serce, nie mam, jak złapać oddechu


więc siedzę z tobą w galerii handlowej, tylko już mnie nie ma, to znaczy niby jeszcze jestem, ale już poza czasem, poza sobą, świat wiruje, jednak bez mnie – patrzę, a ciebie już też w nim nie ma; milknie muzyka, choć przecież wciąż gra, zacierają się kształty, jakby już nic wokół nas nie było, choć przecież alejkami płyną tłumy


w uszach mamy tylko szum krwi i łomotanie serc


a jeśli sparaliżuje Duffy i będziemy musieli ją uśpić, mówisz


drżą ci ręce, na ekranie iphona widzimy, że jest ostatnie miejsce na pokładzie samolotu norwegiana z Bergen do Berlina, jest też wolne miejsce dla psa, z Polski przylecielibyśmy w sobotę, a w niedzielę musiałbym wrócić z Duffy, naszym polskim samochodem na Schonefeld przyjechałaby po nas przyjaciółka, a potem pognalibyśmy do kliniki w Poznaniu


goldenki są ubezpieczone w Norwegii, to nie gigantyczne koszty leczenia tutaj stanowią problem, po prostu nie ufamy norweskim weterynarzom


a przed chwilą polski lekarz powiedział nam przez telefon, że nie ma czasu na zwłokę, zwłaszcza że Duffy ma już prawie osiem lat


drżą ci ręce, bo karta kredytowa nie chce przejść przez bank i nie możemy kupić tych cholernych biletów na lot – dla mnie i dla Duffy, która nie może już chodzić


4.


kiedy tylko wchodzimy z Duffy na lotnisko w Bergen, wracają wspomnienia sprzed roku, gdy życie jej córki Hjarte gaśnie z godziny na godzinę, a my musimy ją przetransportować samolotem do Berlina, a potem nocą na złamanie karku autostradą do kliniki w Polsce, co jest, żeby powiedzieć obrazowo, jak brawurowy taniec na kruchym lodzie, który w każdej chwili może strzelić z hukiem, pochłaniając nas w otchłań rozpaczy


widzę to wciąż wyraźnie: na parkingu stawiam na wózku nieskręconą jeszcze klatkę samolotową Hjarte, układam w niej umierającą małą, jakbym kładł tam swoje serce, i powoli jedziemy do hali odpraw; w pewnym momencie za bardzo przyspieszasz wózkiem, którym wieziesz moje bagaże, Hjarte to niepokoi i choć jedną ręką przytrzymuję ją za kark, niespodziewanie zrywa się i wyskakuje z klatki, upada z hukiem na posadzkę, ale szybko wstaje; przerażający moment, jednak mnie dodaje otuchy, jest dobrze, myślę, jesteś silna, wytrzymasz jeszcze lot, kochanie, powinnaś wytrzymać


ale teraz lecę ratować Duffy - boisz się, że chory kręgosłup zaczyna odcinać jej łapy i choć jesteśmy gotowi poruszyć dla niej niebo i ziemię, to może być za mało; siedzisz przy niej na podłodze przed odprawą i starasz się odgonić płacz, a ja ci obiecuję: będzie git, bo tak ustaliliśmy z Duffy


zobacz – pokazuję ci starszą panią na wózku przy stanowisku odpraw, na głowie ma czarną trwałą, która na pierwszy rzut oka nie przypomina niczego, co w życiu widziałem, być może jest to coś między drucianym czyścikiem do patelni i zużytym mopem, a może po prostu uklepanym, ile się dało, afro – to są dopiero problemy, mówię, módl się, żebyśmy nie mieli opóźnionego lotu, bo mogę się założyć, że celnicy wiszą teraz na gorącej linii z norweskimi służbami specjalnymi i zastanawiają się, jak bez wzbudzania paniki na lotnisku unieszkodliwić to coś na jej głowie


zaczynamy się śmiać na głos, zwłaszcza że z jakiegoś powodu celnicy rzeczywiście wydają się poddenerwowani i próbują się dogadać z opiekunką starszej pani, która na głowie ma czyścik do patelni albo nieludzko uklepane afro


jesteśmy padalcami, przestań się śmiać, to nie uchodzi, mówię, ale za późno, bo ty się już nie śmiejesz, tylko płaczesz ze śmiechu



















5.


na zdjęciu rtg w czerni i beli oglądam kolano Duffy – do czasu zrośnięcia blacha i śruby będą trzymać fragment kości odciętej i przesuniętej przez doktora Jacka Gołańczyka w ten sposób, aby, mówiąc w dużym skrócie, zmienić sposób działania jej kolana w ludzkie, taki zabieg nazywa się TPLO


gdy nas nie było w Norwegii, najpewniej podczas zabawy ze swoją energiczną córką, Duffy zerwała przednie więzadło krzyżowe w prawej tylnej łapie, zmiana biomechaniki łapy sprawi, że powinna obejść się bez niego


to nie schorowany kręgosłup, który mógłby nam odebrać Duffy już teraz, jesteśmy więc szczęśliwi, choć czeka ją jeszcze jeden zabieg – wyciągnięcie blachy - i miesiące rehabilitacji; przez ten czas, przestrzega mnie zaprzyjaźniona lekarz weterynarii i hodowczyni goldenów Magdalena Chmielewska, muszę obchodzić się z Duffy jak z jajkiem; gdy tylko ból minie, trudno będzie liczyć na jej rozsądek, wystarczy, że zbyt obciąży łapę i może rozwalić staw tak, że już jej nie będzie można pomóc


Duffy człapie teraz o trzech łapach, dlatego boję się nie tylko o jej operowane kolano, ale i o chory kręgosłup – żeby przy okazji nie rozwaliła i jego


jestem i przez wiele najbliższych tygodni będę jej aniołem stróżem; przez pierwsze dni pomagała mi moja matka, która rzuciła wszystko i przyjechała do nas obierać Duffy mandarynki i gotować jej galarety na regenerację, a przy okazji zajadała się czekoladą i na koniec każdego dnia zarzekała się, że od jutra zero słodyczy i dieta 1.500 kcal – ale się nie udawało; Duffy musi trzymać linię, żeby nie obciążać stawów, ma apetyt za dwóch i cały czas mówi, zobacz, jaka jestem biedna z tą łapką, należą się przysmaki, ale muszę być twardy


teraz na polu bitwy zostaliśmy sami: spacerujemy, to znaczy – człapiemy tylko po ogrodzie i trzy razy dziennie, według wskazówek rehabilitantki, robimy, jak mówię, rehabkę


chodź, zrobimy rehabkę


a Duffy merda ogonem i układa się na posłaniu; suszarką, co lubi od szczeniaka, rozgrzewam jej łapę, dla lepszego ukrwienia masuję okolice stawów, a potem po 15 razy delikatnie uginam każdy, wymuszając jego pracę, i mocno wymasowuję limfę; dzięki naszym ćwiczeniom nowe kolano już nieźle się rusza, ale wciąż jest opuchnięte, dlatego rehabkę kończymy zimnym kompresem


Duffy jest wzorowym pacjentem, w czasie rehabki patrzy na mnie z wdzięcznością, a ja za każdym razem przemawiam do niej mniej więcej w takim stylu


obiecuję ci, kulawiku, że będzie git; jak w kwietniu spotkasz się ze swoją szaloną córką Hjarte, będziesz nówka sztuka, a teraz musimy mieszać w tych twoich stawach, żeby zechciały pływać w nich ryby, bo w zamulonych na pewno nie zechcą


jest bardzo przejęta i nie śmieje się, jak ma to w zwyczaju, gdy w innych okolicznościach opowiadam jej podobne błazeństwa


po rehabce wygłaszam rytualną formułkę


na mocy konwencji praw pacjenta, zgodnie z międzynarodową procedurą Najwyższego Trybunału Praw Goldenów, należy ci się, kulawiku, wynagrodzenie w postaci całusów i szmeksów, takie są fakty


ceremonia zapłaty jest krótka, po niej kulawik najczęściej od razu zasypia


6.


w pierwszą noc po powrocie Duffy z kliniki śpimy razem przed kominkiem na jej posłaniu, jest tak cicho, jakby się już skończył świat


trzyma głowę na mojej dłoni i nie pozwala jej zabrać, każe się głaskać, a gdy choć na chwilę przestaję, żeby odgonić odrętwienie, od razu upomina mnie, szturchając pyskiem; od czasu do czasu dostaję całusa, co w codzienności zdarza się tylko od wielkiego dzwonu i wtedy od razu płoszy się jak pensjonarka; czuję, jak mocno bije jej serce, boksuje mnie, jakbym trzymał w dłoni dzikiego ptaka, który chce się wyrwać do lotu; w jej łagodnych i mądrych oczach chwieją się łzy, ale widzę też iskierki radości, że po trzech dniach w klinice znów jesteśmy razem


zapisuję w sobie tę chwilę


widzisz, kulawiku, to jeszcze nie teraz, jeszcze jesteśmy razem i możemy tu tak sobie leżeć na granicy snu, wtuleni w siebie i w tę cichą noc


eden 



niedziela, 5 lutego 2017

a ja czuję tylko szalony łomot naszego serca

Twoje serce bije nadal w ludziach, którzy Cię kochali

Tytusowi

1.
być może wiatru wcale wtedy nie ma, jednak ja bardzo lubię wiatr i doskonale pamiętam, jak bez wstydu rozwiewa ci włosy, wplata w nie swój zapach i cząsteczki morza; skazani na tęsknotę, która na razie tylko się w nas tli, ale niedługo uderzy, jakby chciała nas znokautować, wchodzimy do samolotu, który zabierze nas do Polski, ciebie na tydzień, mnie na znacznie dłużej, przez zmrużone oczy patrzę na góry, których szczyty pobielił pierwszy śnieg, i mówię

jesteśmy nomadami, pieprzonymi nomadami

na małej norweskiej wyspie, która być może jest końcem świata, bo przecież różne mogą być jego końce i wszystkie je już tu widziałem, zostawiam ukochane goldenki, Duffy i jej córkę Hjarte, a z nimi zostaje jakaś część mnie, jakby każde nasze rozstanie, tak samo jak ze wszystkimi, których kocham, było trochę jak śmierć

2.
jedenaście tysięcy metrów nad ziemią czytam Księgę niepokoju Pessoi i on tam, ponad chmurami, które przecięliśmy z prędkością 900 kilometrów na godzinę, co za każdym razem, gdy siedzę na pokładzie odrzutowca, wydaje mi się nierzeczywiste, bo przecież ponad 70 ton żelastwa nie ma prawa unosić się na niebie jak piórko, ale jednak unosi się, na domiar wszystkiego wraz ze mną i całym moim światem, który dźwigam w sobie - właśnie wtedy Pessoa mówi mi to, co czuję od lat, i na chwilę przynosi mi ulgę

Nigdy się nie spełniamy. Jesteśmy dwiema otchłaniami – studnią wpatrzoną w niebo.

3.
więc przez okno samolotu wypatruję tej swojej otchłani i ogarnia mnie to samo uczucie, które jest ze mną od dziecka i najpewniej, jak mi to kiedyś przepowiedziała matka, będzie do samego końca: siedzę na brzegu własnego życia i patrzę w dal, w głąb nieskończoności, obserwuję, jak moja tęsknota, która wyraża mnie bardziej niż radość, biegnie na koniec świata, wchodzi w serce jak igła, rani, ale i na chwilę krótką jak mgnienie oka niesie ukojenie; uśmiecham się i jednocześnie pielęgnuję nieokreślone poczucie straty, która jeszcze nie nadeszła, ale która czai się w każdej chwili

to ciężar, który nomad musi dźwigać wszędzie

4.
wracasz do goldenek po tygodniu wyposażona przeze mnie w pluszowego prosiaczka i misia z ikei; spałem z nimi, a w dzień wkładałem pod koszulę, żeby przeszły moim zapachem

goldenki są zachwycone – inne zabawki przestają istnieć, Hjarte nawet śpi z misiem w pysku, a czasem uda jej się załadować do niego także świnkę, którą nieustannie podbiera Duffy

zapachem piszę im list, że jestem

5.
nie mówisz tego od razu, żeby mnie nie martwić, ale gdy jestem w Polsce, a ty w Norwegii razem z goldenkami wyjeżdżasz po znajomą na lotnisko, Hjarte, ten mój bandziorowaty szczeniak, który nie widzi poza mną świata, a ja poza nią, zamiera i czeka całą sobą, jakby sens swojego istnienia uzależniła od tej jednej chwili

gdy się nie pojawiam, zaczyna skomleć i płakać, wielkimi łzami, jak człowiek, nie chce odjeżdżać z lotniska

ma półtora roku i to nasze pierwsze tak długie rozstanie, dotąd byliśmy nierozłączni, urodziliśmy się tego samego dnia i gdy los tak zechciał, razem walczyliśmy o życie

przez telefon mówisz: - Hjarte, najbardziej uśmiechnięty szczeniak świata, przestała się uśmiechać. Rozumiesz? Ona się nie uśmiecha, jakby uszło z niej życie. I nieustannie cię szuka, a potem zrezygnowana kładzie się na posłaniu, zastyga w bezruchu i czeka. Wciąż na ciebie czeka. Nic innego się nie liczy. Jakby czas się zatrzymał.

6.
pod koniec listopada znowu wylatuję do Polski, tym razem na jeszcze dłużej; jedziemy na lotnisko, Duffy siedzi w bagażniku smutna, Hjarte rozumie coraz więcej, ale nie jest jeszcze tak pogodzona, dlatego płacze, łzy lecą jej ciurkiem, wsiąkają w sierść, tworzą na pysku brązowe zacieki, oczy ma smutne jak wszystko, czego mi w życiu brak

mówisz: - O córce Duffy marzyłam od lat. Nawet nie wiesz, jak jestem szczęśliwa, że spełniliśmy te marzenie. Ale muszę się pogodzić z tym, że Hjarte wybrała ciebie i pokochała miłością totalną, bez ciebie momentalnie gaśnie, jakby ktoś odciął jej tlen. A ty zupełnie dla niej zidiociałeś. Wystarczy, że na nią spojrzysz i oczy zaczynają ci płonąć ze szczęścia. Cokolwiek by się działo. Zawsze te szczęście.

7.
w ostatnich dniach grudnia płyniemy w wypchanej gondoli metra podziemiami Londynu, do którego przyjechaliśmy przywitać nowy rok, gnamy przez czeluści metropolii zupełnie anonimowi, unieważnieni oceanem ludzi, nikt na nas nie patrzy, jakbyśmy byli przezroczyści, jakby nas w ogóle nie było, bo tak naprawdę już nas nie ma, nie liczymy się

otwieram na iphone aplikację kindla i czytam Księgę niepokoju Pessoi:

Jeżeli piszę o tym, co czuję, to dlatego, że w ten sposób przeciwdziałam gorączce odczuwania. To, co wyznaję, nie ma znaczenia, bo nic nie ma znaczenia.

kocham metropolie, ale słowa Pessoi trafiają tu do mnie, a wręcz mnie uderzają, bardziej niż gdziekolwiek

myślę, że i my, zatopieni w tym ludzkim oceanie, nie mamy żadnego znaczenia, nasze nagłe zniknięcie zauważyłaby jedynie garstka najbliższych, ale i tak pamięć o nas żyłaby tylko tak długo jak oni

kocham metropolie i nic a nic nie przeszkadza mi, że zdarza mnie się w nich dotykać takich gorzkich prawd

mknę w wypchanej gondoli metra i patrzę na tych wszystkich bohaterów codzienności, którzy czeluściami Londynu płyną do swoich spraw, patrzę na ludzi różnych ras zanurzonych w swoich światach, które umrą wraz z nimi - całe nieznane światy, niezmierzone galaktyki, które być może nie mają żadnego znaczenia, ale jednocześnie są wszystkim

myślę o swoim świecie, który nie ma żadnego znaczenia, ale jednocześnie jest dla mnie wszystkim

z oddali minionych dni patrzę na siebie: stoję w samolocie gotowy do wyjścia, czekam, aż stewardesy otworzą drzwi, zaraz was zobaczę, serce boksuje mnie od środka

siedzicie w poczekalni małego lotniska i gdy tylko samolot się zatrzymuje na płycie, choć ciągle ma zamknięte drzwi, Hjarte zaczyna drżeć jak w febrze i delikatnie zawodzić, nie jesteś w stanie jej uspokoić, powtarzasz potem wielokrotnie, że nigdy nie widziałaś, żeby pies zachowywał się w ten sposób; celniczka, która z wytresowanym labradorem szuka narkotyków wśród pasażerów, prosi cię nawet, żebyście się przesiadły trochę dalej, bo ten głośny płacz Hjarte tak go rozprasza, że nie może pracować

wreszcie wychodzę, Duffy zaczyna kręcić piruety jak szalona, a Hjarte drży jeszcze bardziej i płacze, nie jesteś w stanie jej utrzymać, puszczasz ją, a ona, jakby ktoś wystrzelił ją z procy, dopada mnie z takim impetem, że ledwie utrzymuję równowagę, zarzuca mi łapy na szyję i tak mnie trzymając, całuje po całej twarzy, na oślep, bez opamiętania i cicho zawodzi, na ustach czuję jej wielkie, słone łzy, w moją klatkę piersiową jak młot wali jej małe serce

wali tak mocno, że już nie potrzebuję swojego

trwa to długą chwilę, ludzie zatrzymują się i patrzą oniemiali, ktoś wyciąga telefon i robi nam zdjęcia

a ja czuję tylko ten łomot naszego serca

łobuz wiatr mierzwi nam włosy, choć może wcale go nie ma

eden