czwartek, 8 października 2015

kłusownik w zwierzyńcach słów













Jeśli jesteście dużą obecnością małych oczekiwań oraz oczekiwanych dużych krachów; czcicielem słońca w restauracyjnych ogródkach i smakoszem księżyca przyglądającego się w wilgotnym bruku; jeśli śpieszycie się ciągle, żeby codziennie dwie-trzy godziny móc marzyć, bo dobrze wiecie, że życie ludzkie jest krótkie i płynie jak tasowanie kart; jeśli, jak Hrabal i ja, kłusujecie w zwierzyńcach słów, czyli – podsumowując - jeśli jesteście wrażliwcami przebranymi w zbroje twardzieli, a mówiąc ładniej: po prostu czułymi barbarzyńcami, bez trudu wyobrazicie sobie, jak bardzo musiało przyspieszyć moje męskie serce i jak bardzo musiało zarazem zmięknąć po takich słowach Ojki, wypowiedzianych wczoraj w nocy przed radiowym koncertem Korteza, do którego, mówiąc tak zupełnie na marginesie, przygotowaliśmy się z należytą pieczołowitością – norweskie krewetki w wybitnie rozkosznym sosie, białe wino z Mołdawii i najnowszy zestaw stereo z Japonii (serio, specjalnie pojechaliśmy po niego do sklepu):


- Wiesz, czuję, że Hjarte jest bardziej twoja. Spokojniejsza, gdy ją bierzesz na ręce, spokojniejsza, gdy ją głaszczesz... Duffy jest częścią mnie... Hjarte jest dla mnie czuła, słucha mnie, ale to część ciebie. Ja to czuję.


- Hm... - odparłem, no bo, co tu odeprzeć, skoro nie wie się co, gdyż Was zamurowało? - Owszem, mężczyźni to ślepcy, ale ty ciągle mówisz mi rzeczy, których ja absolutnie nie widzę. Na przykład, że dziś sprzedawczyni w sklepie spąsowiała, gdy na nią popatrzyłem z uśmiechem i karton jej wyleciał z rąk, a teraz to z Hjarte.... Miłe to, ale ja tego zupełnie nie dostrzegam i nie wiem, czy mogę ci do końca wierzyć.


No tak jej powiedziałem, ale wiecie co? Usłyszeć, że Hjarte jest „bardziej moja” to dla mnie, jak wygrana w totka przy szalonej kumulacji. Pomyślicie przez chwilę – nawet, jeśli to nieprawda – najwspanialszy szczeniak na świecie jest bardziej mój!


Nie chodzi o rywalizację. Rzecz w tym, że ja już nigdy nie miałem mieć psa.


Opowiadałem Wam o mojej ukochanej Corze. To ją wykarmiłem smoczkiem. To ona stała się częścią mnie i trwała w tym stanie przez połowę mojego życia. To przy niej na chwilę stanęło moje serce, gdy jej siedemnastoletnie, udręczone chorobami, przestawało bić. To przy jej grobie nad brzegiem pięknego jeziora kładę się czasem na ziemi, zamykam oczy i przez chwilę mogę poczuć się lasem jak ona, która nim już jest.


Nie chciałem po niej kochać już żadnego psa. Za dużo mnie kosztowało to rozstanie. Przygotowywaliśmy się do niego bardzo długo. Ostatnie nasze wspólne wakacje chodziliśmy sami nad morze oglądać wschody słońca i płakać ukradkiem, żeby nikt nie widział. Ostatni tydzień przed śmiertelnym zastrzykiem codziennie urywałem się z pracy na kilka godzin i leżeliśmy przytuleni na jej posłaniu. Nie chciałem więcej przeżywać takiej powolnej utraty kawałka siebie, którym ona była...


Aż tu nagle słyszycie, że znowu macie psa (choć gwoli prawdy przecież nie mówimy o psie, bo Duffy to Duffy, a Hjarte to Hjarte, a nie tam żadne psy!).


Kocham Duffy jak szaleniec, ale ona jest częścią Ojki. Kocham Ojkę jak szaleniec, ale ona jest częścią Duffy.


A Hjarte?


Ta złodziejka serc obrobiła śpiewająco czułego barbarzyńcę, jak w chwilach słabości do siebie pozwalam sobie myśleć o sobie? Złoczyńca o mylącym wyglądzie słodkiego szczeniaka dokonuje okrutnego zaboru mienia w celu przywłaszczenia – zgodnie z kodeksową definicją kradzieży - i staje się częścią ofiary?


No to mamy kradzież tysiąclecia!


- Hm... - odparłem sobie w myślach, no bo, co tu odeprzeć, skoro nie wie się co, gdyż Was zamurowało?


Żeby się tylko z tego nie obudzić, jeśli to sen, powtarzam sobie. Nie szczypcie mnie, proszę. Jeśli śnię, to niech o tym nie wiem.


Jeśli to tylko słowa, to właśnie na takie kłusuję w zwierzyńcach słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz