piątek, 30 października 2015

dzień jest tak idealny, że nie czujesz ciała

1.
Wyobraź sobie las. Zieleń tak żywa, że nabierasz wątpliwości, czy ktoś jej nie podkolorował. Drzewa tak gęste, tak nierzeczywiste, że zastanawiasz się, czy przez pomyłkę nie znalazłeś się w którejś z bajek Disneya. Zamykasz oczy i czujesz, jak otacza cię śpiew ptaków, nabierasz w płuca powietrza gęstego od oddechu drzew i zaczyna kręcić ci się w głowie jak na haju. Magiczna chwila. Na granicy między jawą a snem.

Dzień jest tak idealny, że nie czujesz ciała, jakby nie miało ciężaru, jest tak lekkie, że zlewa się z powietrzem, niemal się rozpływasz i już nie masz pewności, gdzie jest koniec ciebie. Nie musiałbyś nawet oddychać. Otwierasz oczy i, jakby kroki nic nie ważyły, idziesz lekko ścieżką do jeziora pośrodku lasu.

Jego tafla jest gładka jak lustro, nie ma ani jednej zmarszczki wiatru. Zatrzymujesz się i trwasz tam długo poza czasem, poza myślami, bo stajesz się cząstką tego świata i już nic nie musisz.

Nagle, z błękitnego nieba bez chmur, zaczynają spadać ciężkie krople ciepłego deszczu. Widzisz to wszystko w zwolnionym tempie, jakbyś oglądał film - migawka po migawce.

Na jeziorze od kropel zaczynają tańczyć coraz większe pierścienie.

Będziemy kiedyś takim deszczem. Krew w naszych żyłach jest tą samą wodą.

2.
Z naukowego punktu widzenia śmierć następuje, gdy po obu stronach błony komórkowej energia osiąga równowagę.

Człowiek to tylko woda. Woda w siedemdziesięciu pięciu procentach. Niektórzy mówią: woda uduchowiona.

Do tego dwa kilogramy wapnia, tyle trzeba na przykład na pobielenie kurnika.

Za wszystkie pierwiastki, z których się składam, na złomie zapłacą najwyżej 100 zł.

Ale już starożytny filozof Protagoras stwierdził: „Człowiek jest miarą wszechrzeczy”.

3.
O swoich umarłych myślę cały czas, nie tylko od święta, jednak w te dni w szczególności. Wraz z nimi odeszła cząstka mnie. Ale jeszcze tu jestem i jeszcze oni są we mnie.

Myślę o dziadku, które był dla mnie całym światem. Umierał przez dwa tygodnie po tym, jak w głowie rozlała mu się krew. Umierał bez świadomości, bez kontaktu z nami. Jednak tuż przed śmiercią, gdy wychodziłem ze szpitala i swoim zwyczajem, jak zawsze na pożegnanie, kiedy był jeszcze w naszym świecie, rzuciłem: „Cześć, dziadek”, on otworzył oczy, wyciągnął rękę, uścisnął mi dłoń, wyszeptał: „Cześć...” i znowu skulił się w przedsionku śmierci.

Nikt by mi w to nie uwierzył, bo to było niemożliwe, lekarze mówili: krew zniszczyła mu mózg. Ale to nie było żadne moje zmyślenie, przy łóżku dziadka stali świadkowie: moja mama i jej brat. Odebrało nam mowę, do oczu napłynęły łzy.

4.
- Nie martw się, dziadek nigdy nie umrze, bo będziemy się nim dobrze opiekowali – pocieszała mnie mama, gdy jako mały chłopiec odkryłem, że jesteśmy śmiertelni. Nie wyobrażałem sobie życia bez dziadka także wiele lat później, już jako młody mężczyzna. Podobnie, jak nie mogłem zaakceptować myśli, że przyjdzie dzień, w którym dalej w życie będę musiał pójść bez swojej ukochanej Cory u nogi.

Pamiętam piękny czerwcowy wieczór, gdy ją chowałem. Pojechałem z dziewczyną. Kupiłem łopatę, wykopałem głęboki grób, bo to był duży pies, i poszedłem po niego do samochodu, który stał 200 m dalej na leśnym parkingu.

Właśnie w tej chwili zaczęło grzmieć, bezchmurne przed momentem niebo przecięły błyskawice i wielkie krople letniego deszczu zmieszały się z moimi łzami. Niosłem ciało psa, bez którego nie wyobrażałem sobie życia, czułem jeszcze jego ciepło i przepełniała mnie tak wielka, tak czysta rozpacz, że przez chwilę pomyślałem sobie, że to jednak szczęście, że mogę być człowiekiem i tak intensywnie doświadczać życia.

Te krople deszczu były tak samo nierzeczywiste jak pożegnanie z umierającym dziadkiem. Jakby niebo chciało ukryć moje łzy; w przebłyskach świadomości, a w tamtej chwili przecież niemal wszystko działo się poza nią – wstydziłem się tych łez, bo jeszcze wtedy nie wiedziałem, że także mężczyzna może - i nawet powinien - płakać. Ale to było też tak, jakby niebo płakało ze mną. Ciężkimi i ciepłymi łzami letniego deszczu.

Takim deszczem chciałbym kiedyś być. Kiedy umrę, kiedy umrzemy z dziewczynami: Ojką, goldenkami Duffy oraz Hjarte i ze wszystkimi bliskimi zapadniemy się pod ziemię, to żyć będziemy dalej i spływać będziemy tu na ziemię w deszczu, który teraz jeszcze krąży w naszych żyłach.

I będziemy spadać delikatnie na gładką jak lustro taflę jeziora, a ono roztańczy się tysiącami pierścieni.

Jeśli zechcesz, zmyjemy twoje łzy albo dotkniemy uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz